Niewielki skrawek wybrzeża tuż przy rumuńsko-bułgarskiej granicy - jakże inny od zalanych betonem czarnomorskich kurortów, takich jak Mamaia. Dosłownie "stare przejście graniczne". W czasach komunistycznych miejsce wypoczynku intelektualistów, opozycjonistów i artystów, co dziwne tolerowanych przez Ceauşescu, o ile mieli przy sobie dokumenty. Bliskość granicy uchroniła Vama Veche przed masową turystyką i rozbudową, która zmieniła pozostałe rumuńskie nadmorskie miejscowości w betonowe molochy. Aby ochronić wioskę, uruchomiono kampanię "Save Vama Veche" - entuzjastom atmosfery tego miejsca udało się doprowadzić w 2004 roku do ustanowienia prawa zakazującego powstawania nowych budynków oraz asfaltowania dróg.
Dla nas wrażenie było niesamowite - po całym dniu błąkania się po rumuńskim wybrzeżu w poszukiwaniu miejsca, które zatrzymałoby nas choć na chwilę, wjechaliśmy do zakurzonej, drewnianej wioski z włóczącymi się po niej ludźmi, którzy wyglądali, jakby właśnie wrócili z 3 miesięcznej tułaczki po Indiach, i już wiedzieliśmy, że zostajemy. Bite drogi, ledwo trzymające się kupy drewniane budynki, ze dwa sklepy... Na plaży knajpy zbite z desek wyrzuconych przez morze, namioty beztrosko rozbite tuż pod znakami "No camping" i paradujący między nimi nudyści. Tanie piwo, podłe drinki, luz... Wieczorami w plażowych barach toczą się leniwe dyskusje nad partyjką szachów, wspierane litrami taniej sangri. Rozpalają się dzikie ogniska. Im dalej w noc, tym głośniej gra muzyka, a plaża zmienia się w parkiet... Patrzylismy na siebie z niedowierzaniem - jak bardzo tam nieeuropejsko, jak bardzo nam przypomina...
2 comments:
Czytam to z ogromną ciekawością!
Vama Veche to naprawdę klimatyczne miejsca. Ten wpis świetnie to pokazuje. Moja wersja wspomnień z Vama Veche jest może mniej klimatyczna, ale mam nadzieję również warta przeczytania.
Post a Comment